wtorek, 23 lutego 2010

Droga na skróty i o nauce jazdy

Wczoraj, jadąc z pracy do domu, utknęliśmy w korku. Napadało śniegu i tir nie mógł podjechać pod górkę. Korek na kilka kilometrów. Droga do domu - 2 godziny. My - głodni jak wilki. Mój mąż wpadł na "cudowny" pomysł, żeby pojechać inną droga, "na skróty". Dobrze, że udało mi się to jemu wybić z głowy. Raz wybraliśmy tu drogę na skróty, zaraz po tym jak tu razem przyjechaliśmy. Oczywiście śniegu było nie mniej niż teraz. I bardzo tego żałowaliśmy. Droga na skróty w Norwegii to zazwyczaj wąska serpentyna wśród gór, 2 samochody się tam prawie nie mieszczą, kiedy chcą się mijać. Są te ich ulubione zatoczki, gdzie jedno auto może zjechać, żeby przepuścić drugie. Jak je oczywiście zauważy, a jak nie i się spotkaja, to jedno musi pojechać na wstecznym do najbliższej zatoczki. Kiedyś latem przytrafiło nam się jechać taką droga, ale nie w górach. No i to było latem, pół roku temu i widać zapomnieliśmy jak się fatalnie jechało. Co nas podkusiło żeby znowu wybrać drogę na skróty, czyli "krótszą". Zupełny brak wyobraźni, a raczej doświadczenia, żeby zimą, kiedy wszędzie dookoła jest pełno śniegu, dać się nabrać na taką droge! Jak mapa pyta, jaką wybierasza drogę, to przy drodze "najkrótszej" powinna radzić, żeby się zacząć modlić :) Wąsko, ciemno, po jednej stronie góry, po drugiej przepaść, jedzie się pod górę, z góry, ostry zakręt i tak caly czas. Masakra. Całe szczęście, że tym razem udało mi się męża powstrzymać i czekaliśmy grzecznie w korku. Drogą na skróty dojechalibyśmy pewnie jeszcze później. Wiem jedno, warto tu zakupić łopatę do odśnieżania i wozić ją zawsze w aucie. Pewnie każdy Norweg to wie, a teraz i ja :) Jadąc do pracy widzialam jak gość wysiadł z auta, wyjął łopatę i zaczął sobie odśnieżać drogę dojazdową do drogi głównej. Tu ludzie sami sobie odśnieżają drogi, dostają jakieś pieniądze od gminy, sprzęt, który montują na ciągniku lub jakimś większym, terenowym aucie i odsnieżają drogi sobie i sąsiadom. Oni bardzo sobie pomagają i to mi imponuje. W tym jednym póki co jestem z nimi kompatybilna. Czy kiedyś przyzwyczaję się do ich zółwiego tempa?
A swoją drogą to nieźle namieszałam, ledwo przyjechałam, a tu zima tysiąclecia... Nie mieli tu takiej zimy od 1965 roku podobno. I nie zanosi się żeby miala odejść.
Szkoda, że nie uczę się tu jeździć autem. W Norwegii kursanci nie uczą się jeździć punto, uno, pandą czy innym minisamochodzikiem. Tu uczą się jeździć mercedesami, audi, bmw, saabami, volvo. I to wszystko nowe, duże auta, w sensie, że limuzyny. A ja uczyłam się jeździć maluchem. Ale to jednak były świetne czasy :) Wesoło było, to na 100%.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz