środa, 24 marca 2010

O trawie, suszarkach i płotach

Śnieg topnieje w zastraszającym tempie. Jeszcze tydzień temu wszystko było białe, a teraz w nielicznych tylko miejscach można zobaczyć śnieg. Trawa ma jeszcze żółtawy kolor, ale i tak cieszy swoim widokiem. Wiosna idzie. Choć, jak czytam, w Polsce prawie lato :)
Zaskakujące jak szybko to stopniało. Przez weekend. Ciepło (+6) i deszczyk. I teraz pada na potęgę.
Z mojego biegania nici, bo dresu przeciwdeszczowego nie mam. A leje dzień w dzień. A jak nie leje to mam norweski. Ciągle pod górkę :)
Podoba mi się, że tu nikt się nie odgradza od sąsiada wielkim murem. Nikt tu nie ma płotu, takiego prawdziwego płotu jak w Polsce. Jeśli stawiają jakieś ogrodzenie, to tylko mały, wysokości pół metra płotek z drzewa, kamieni lub krzaczków, i to tylko po to, żeby pokazać, że za nim jest skarpa. Stromo w dół. Płot ma tu tylko zastosowanie w 2 przypadkach - odgrodzenie od jakiegoś niebezpiecznego miejsca, żeby inni zwrócili uwagę i zachowali ostrożność, a także ogrodzenie pastwiska dla owiec czy innych zwierzątek.
Podobno norwegowie nie zamykają domów, nawet jak wychodzą. Takie mają poczucie bezpieczeństwa. Gdyby zauwazyli, ze ktoś zamyka swój dom, to pewnie wpadliby w panikę. Aut podobno też nie zamykaja. Musi w tym coś być, bo przez kilka dni widzieliśmy auto zaparkowane przy ulicy, pierwszego dnia kluczyki leżały obok niego, a już przez następne dni - na dachu. Nikt go nie ukradł. A bryka była niezła. I centrum Bergen.
Ciekawe jest to, że tu standardem w mieszkaniu jest suszarka do prania. Fantastyczne urządzenie. No i oczywiście express do kawy z filtra. Ale tego akurat nie pochwalam. Wystarczy przynieść tylko swoje rzeczy, bo reszta jest, naczynia, sprzęty kuchenne, żelazko, deska, odkurzacz, TV, pościel, ręczniki, kołdry, poduszki i nawet grill - mają takie domowe zestawy balkonowe czy biwakowe.
W piątek płyniemy do Danii, a potem ino myk i już we Wrocku. Fantastycznie. Zobaczę słoneczko, poczuję ciepły wiaterek na policzkach.

niedziela, 21 marca 2010

Czy im nie jest zimno?

Odkąd tu jestem, to myślę, ze Norwegowie nie odczuwają zimna. -15 na dworze, a tu zawsze przy kawiarniach, restauracjach są tzw. "ogródki". I siedzą w nich ludzie, piją piwo, wino, coś czasem szamią. Nie ważne czy pada śnieg, deszcz, czy wieje tak, że chce głowę urwać. Jeśli chodzi o pogodę, no coż, przez pół roku nie ma tu słońca, większość dni leje, a oni jakby tego nie zauważali. Dziś rano biegałam. Kiedy wyszłam z domu okazało się, że jest mżawka. Słowo się rzekło, biegam. Pobiegłam do Bryggen, a tam duzo ludzi na spacerach, z dziećmi, pary, samotni, sporo zwiedzających. Ludzie śpią na łodziach. Co prawda pierwszy dzień wiosny, ale temperatura tu nie jest jeszcze oszałamiająca, w dzień około 5, w nocy oczywiście zimniej.
Musieli pokochać ta pogodę, bo innej nie maja. Ale mogliby wzorem Polaków, narzekać. W końcu mają na co. Cudownie patrzeć na ludzi zadowolonych z życia, nie narzekajacych na wszystkie okoliczności. Mnie się tez to udziela.
A do biegania wracając, dziś rano stała się rzecz niezwykla, zapragnęłam pobiegać. O 8 rano! I zeby mi nie przeszło (bo spotkalo mnie to pierwszy raz w życiu) ubrałam się w dres i w drogę. Mój mąż do tej pory nie może wyjść ze zdziwienia, że mnie się zachciało biegać. Nienawidziłam tego i zarzekalam się, że nie będę tego robić. To chyba wpływ Norwegów. Bardzo duzo ludzi tu biega. Wiek nie ma znaczenia. Norwegowie kochają sport, wycieczki, spacery, rowery, narty, łódki itd. To taka norweska tradycja. Ja nigdy za sportem nie przepadałam, ale jak na nich patrzę, to same mnie nogi niosą. Muszę pielęgnować to uczucie, bo po bieganiu czułam się fantastycznie.

czwartek, 18 marca 2010

Ciągle ta pogoda

Od kilku dni pada i pada. Czasem nawet leje. Rzadko przestaje. Śnieg się zmywa. Jest szaro-buro ale nic to. Norwegów pogoda nie przeraża wcale. Mnie się to wydaje niemożliwe, ale tak właśnie jest. Nawet na puszkach z piwem są napisy, że w Norwegii nie ma złej pogody, można być co najwyżej źle ubranym. To prawda. Zestaw przeciwdeszczowy należy mieć zawsze ze sobą.
Zaczynam obserwować tu przygotowania do Wielkanocy. Dominującą religią w Norwegii jest luteranizm. Ciekawa jestem jak wygląda Wielkanoc w tym obrządku. Napewno kolory naszych Świąt Wielkanocnych się pojawiają. Żółty, bladozielony. Widziałam tez w sklepie pisanki i różne świąteczne odzoby. Słyszałam , że to raczej Święto o wymarze rodzinnym, a nie religijnym. W tym czasie Norwegowie jeżdżą na narty (z kazdej okazji jedzą na narty), opalają się, bo od tego czasu jest więcej słońca. Oczywiście na stoku się opalają, w czasie jazdy. I jedzą dużo pomarańczy, to u nich symbol Wielkanocy. Potraw wielkanocnych tu raczej nie ma, ale pewnie znajdą się jakieś zółto-zielone mrożonki :) Jedyny zwyczaj wielkanocny jaki tu panuje to obdarowywanie się sztucznymi jajkami ze słodyczami w środku. Ciekawa jestem czy jest tu jakaś szczególna atmosfera. Do tej pory nie zauważyłam zadnej wystawy w sklepach z kurczakami, jakami itd. W Polsce jak tylko sylwester minie, zaczynają pojawiać się w marketach te paskudne sztuczne żonkile, króliczki, sztuczne bazie, pisanki itd. Tu gdzieś tam coś leży, ale żadnej wystawy w klimacie świątecznym nie widziałam. Moze obudzą się przed świętami. Oni są bardziej powolni.
Lepiej mają tylko pod jednym względem od nas, że świętować zaczynają od wielkiego czwartku, od tego dnia nie idą do pracy.
Z obserwacji: słońce wschodzi tu o godzinę później, i zachodzi też godzinę później niż w Polsce, więc jest fajniej, bo dłużej można cieszyć się dniem. A niedługo będzie jeszcze lepiej bo słoneczko będzie zachodziło tylko na chwilę w nocy :)

poniedziałek, 15 marca 2010

Co warto zobaczyć w Bergen

Znowu pada śnieg :) Kilka dni do wiosny, a zima nie odpuszcza, chyba zrobię Marzannę.
Bergen jest nazywane stolicą krainy fiordów. Położone jest przepięknie, pomiędzy górami. Śmieję się, ze Bergen leży za siedmioma górami, za siedmioma morzami. Najlepiej widać to połozenie, kiedy się wjedzie kolejką linową FLOIBANEN lub URLIKSBANEN na którąś z gór. Wtedy widać wszystko jak na dłoni a widok jest cudowny. Kolejki do kolejek (:) za biletami oczywiście są ogromne, ale idzie to super sprawnie i opłaca się czekać, żeby zobaczyć coś takiego. Pod warunkiem, że jest ładna pogoda oczywiście. A, że Bergen deszczem stoi, może być różnie. Ale nawet jak ktoś tu przyjedzie i nie będzie przygotowany na deszcz, to są tu automaty z parasolkami. Naprawdę. Bergen wprowadziło je jako pierwsze miasto na świecie. A poza tym latem deszcze są zazwyczaj przelotne, no chyba, że się akurat weźmie i rozpada.
Najlepszy okres na przyjazd to pierwsza połowa czerwca, do pierwszej połowy sierpnia. Wtedy wszystkie atrakcje są otwarte codziennie, w normalnych godzinah. Poza tym okresem bywa różnie, zwłaszcza jeśli chce się zwiedzać muzea. Ja wolę podziwaiać widoki, przyrodę itd, a wtedy każda pora jest dobra. Z Bergen jest cała masa wycieczek do fiordów, można dojechać autokarem - wtedy wybieramy formę zorganizowaną, albo autem, pewnie będzie taniej. Napewno na taką wycieczkę jechać warto. Mnie podoba się jazda tunelami, jak ktoś nigdy nie jeździł to tu będzie musiał, chce czy nie chce. Ale jak się komuś spodoba to warto pojechać najgłębszym tunelem świata, który także jest w Bergen. Nazywa się Eliksundtunnel i schodzi 287 m poniżej poziomu morza.
Można też popłynąć statkiem z portu położonego w centum miasta. Jeśli ktoś ma ograniczone fundusze, to bardziej polecam wjazd kolekją na górę, niż płynięcie statkiem. No chyba, że ma się lęk wysokości. Jak dotrze się do portu to trudno nie zauważyć dwóch rzeczy: Bryggen i portu rybnego. Bryggen to stara zabytkowa dzielnica wpisana na listę światowego dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego Unesco - robi ogromne wrażenie, zwłaszcza od frontu. Jak się wejdzie w środek, to można odnieść różne wrażenia rozne. Ale koniecznie trzeba tam wejść i zobaczyć to cudo. Zwłaszcza obejrzeć to z perspektywy drugiego brzegu. Pięknie. Jak ktoś ma szczęscie to może zobaczyć tu zlot żaglowców, łódek. Widok zapiera dech w piersiach. Port rybny, a właściwie targ rybny to miejsce, które ucieszy każdego miłośnika owoców morza i nie tylko. Góry ryb, krabów, krewetek, raków, mięsa z wieloryba i czego tam jeszcze dusza zapragnie. Jak ktoś nie przepada za rybami to można zjeść frytki i hamburgera np. z mięsem z łosia lub renifera. Pychota. Polecam szczególnie mięso wieloryba.
W mieście jest oczywiście wiele atrakcji kulturowych, bo Bergen to podobno także stolica życia kulturowego Norwegii. Cała masa koncertów, muzea, wystawy. Ja wolę przyrodę i widoki. Chociaż koncertem muzyki poważnej w centrum miasta, zakończonym pokazem sztucznych ogni też nie pogardzę.
Norwegowie są dumni ze swojej tradycji co manifertują m. in. przez ubieranie strojów ludowych z różnych okazji, a zwłaszcza z okazji 17.05 - Święto Konstytucji. Paradują wtedy po ulicach w swoich strojach, dzieci, młodzież i staruszki. Każdy Norweg pewnie ma coś takiego w swojej szafie. Póki co widziałam tylko zdjęcia.
Nie wiadomo dlaczego Norwegowie uważają za jedną z największych atrakcji swojego miasta - akwarium. Po pierwsze bilet jest tam okropnie drogi, ale jak człowiek nie wie co będzie w środku, to myśli, że za takie pieniądze musi być warto tam pójść. Nie warto. Akwarium należy omijać szerokim łukiem. Chyba, że ktoś ma ochotę zapłacić 200 NOK za bilet, żeby sobie popatrzeć na stado pingwinów i akrobacje 2 fok. Poza tym jakieś małe rybki, węże i ledwie widoczne krokodyle. Są za gęstymi kratami, w brudnej wodzie, ciemnym pomieszczeniu . Nie mówiąc już o tym, żeby nie wchodzić do środka, a zwłaszcza nie iść na dół, bo tam śmierdzi, może od krokodyli, lepiej zostać na zewnątątrz i popatrzeć na pingwiny i foki, ale nie za tyle kasy. Norwegowie to miejsce polecają szczególnie, właśnie ze względu na pingwiny.
Jest tu naprawdę mnóstwo ciekawych rzeczy, można chodzić, i końca nie widać. Polecam.

piątek, 12 marca 2010

Docenić słońce

Wczoraj byłam na szkolenih bhp (oni tu mają fioła na tym punkcie, ale nie wiedzą, że oni swoje, życie swoje), i akurat przypadło mi siedzieć przy stole z Norwegiem i naszym sąsiadem - Niemcem. I Norweg wyjaśnił mi dlaczego należy się cieszyć, że pada deszcz. Otóż, po pierwsze, bo deszcz oczyszcza powietrze, a po drugie - bo bardziej się wtedy docenia słońce. Jaka prosta logika i ja nigdy na to nie wpadłam!!! Wczoraj cały dzień lało, a dziś od rana jest bardzo słonecznie i rozumiem jego punkt widzenia. Umiem się tu cieszyć każdą aurą, bo naprawdę jest cudna. Choć Norwegowie narzekają podobno na śnieg, że za długo leży. Może dlatego, że u nich obowiązkowo każdy musi jeździć na nartach, a nie każdy to lubi (ale jak nie lubi to nie ma wyjścia - jeździć musi). Nie byłoby śniegu, nie trzeba by było jeździć. Świetna wymówka. Mnie to jeszcze nie ciągnie, ale rozważam taką możliwość.
A'propos zimy i śniegu to w Stawanger nie było takiej zimy od 1952 roku. I tam często są 4 pory roku jednego dnia. To tez wiem, od Norwega, bo on właśnie tam mieszka.
Tu propaguje się zdrowy tryb życia i między innymi jazda czy chodzenie na nartach jest tego manifestem. Poza tym obowiązkowo trzeba jeść tran - nie jem, ale ja jestem Polką, a my jesteśmy zawsze przeciw, i zupełnie nie ma tu znaczenia przeciw czemu. Obowiązkowe są też spacery. Podobno jeśli Norweg zaprosi Cię na spacer to nie możesz odmówić, bo to bardzo niegrzeczne. Słyszałam tez, ze na spacerze, zwłaszcza po dłuższym czasie, wysoko w górach Norwegowie robią się bardzo otwarci. Nie mam takich doświadczeń, bo jeszcze zaden Norweg nie zaprosił mnie nigdzie, na spacer też nie. Poza tym musiałby być bardzo stary, żebym się zgodziłą pójść. Inaczej mąż by mnie nie puścił. Albo z desperacji poszedłby z nami, a to byłoby wielkie poświęcenie z jego strony, bo on nawet do piekarni jedzie autem, choć na pieszo było by szybciej :)
Wczoraj na kursie norweskiego poznaliśmy różnice w dielekcie. Porównywaliśmy wymowę w Oslo i Bergen. Jak oni się dogadują? Nie wiem.
Występuje tu kilka języków, każdy norweski, no prawie. 2 są najpopularniejsze i uznane za oficjalne: Bokmal ("a" jest z kółeczkiem u góry i czyta się "bukmol) i Nynorsk (w Bergen wymawia się to "nynorsk" ale z takim francuskim "r", ale juz w Oslo powiemy "nynoszk"). Urzędnicy administracji publicznej muszą znać oba języki, w TV muszą być obecne oba języki, pisma oficjalne muszą być takze pisane w obu językach, w literaturze, sztuce, w kościele obecne są oba. Przy czym w pisaniu i mówieniu obowiązuje zasada 75% bokmal i 25% nynorsk - odnosi się to to powstających dokumentów (np. 75% dokumentów państwowych tworzona jest w bokmal, 25% w nynorsk), programów TV (ten sam podział) itd. Ksiązki wydaja w obu językach. Na północy za język urzędowy uznano też język lapoński. Tam to mają namieszane. I stosowanie tych języków, a poza tym setek dialektów jest jak najbardziej uzasadnione historycznie i z całą pewnością nie zmierza to w kierunku ujednolicenia :) żeby to ujednolicić, ale naród się zbuntował. Najgorzej, że w każdym z tych języków i dialektów wyrazy pisze się inaczej, zupełnie inaczej wymawia, a to samo znaczą. Plusem jest to, że znając norweski można dogadać się z Duńczykami i Szwedami. Szwedzi i Duńczycy już nie koniecznie się zrozumieją. Dlaczego? Bokmal ma związki z pisanym językiem duńskim. Są różnice, zwłaszcza w wymowie i niektórych wyrazach, ale dogadują się bez problemu. Nynorsk jest wymową zbliżony do Szwedzkiego. I wszystko jasne :) No prawie, zobaczymy jak mi to wyjdzie w praktyce.

środa, 10 marca 2010

Deszczyk sobie pada

Od wczoraj zmiana pogody. Od rana mgliście, szaro-buro, ale za to po południu było pięknie, wiosennie. Śnieg zniknął z chodników, można było pójść na norweski i nie wywrócić się. Dziś od rana pada... dla odmiany deszcz, ale komu to przeszkadza? Mnie nie, nawet jak jest szaro-buro na dworze. Wyposażyłam się w kalosze i chlapa mi nie straszna. Brakuje mi kurtki przeciwdeszczowej, koniecznie muszę ją mieć. Bez tego nie da się wyjść na spacer, po zakupy. Nie sądziłam, że mnie spodoba się taka aura. Pomyślałam jednak, że nie zaszkodzi się ogrzać i zaczęłam się zastanawiać, gdzie pojechać na wakacje. Nadal nie wiem gdzie, ale nacieszyłam oko słonecznymi obrazkami.
Wczoraj się dowiedziałam, ze Norwegowie nie obchodzą Wielkanocy tak tradycyjnie jak my. Nie wiem jeszcze wszystkiego o ich świątecznych zwyczajach, ale napewno wiem, ze wszystko co sie da kupują gotowe. Zresztą wszyscy Polacy, którzy tu są narzekają na norweską kuchnię. Norwegowie nie narzekają, bo nie znają innej, ale my tak. I tu się z Polakami solidaryzuję. W sklepach nie ma jakiegoś oszałamiającego wyboru towarów, napewno nie tak jak w Polsce. Więc na Wielkanoc Norweg pałaszuje mrozonki. Cały rok je, to co będzie tradycję na Wielkanoc przełamywał. Oj nie wiedzą co dobre, nie wiedzą. Starsze pokolenie Norwegów gotuje (ale pewnie tradycyjne potrawy, więc szkoda gadać), młode stawia na wygodę.
Kapusty kiszonej tu nie ma i oczywiście kiszonych ogórków. Brakuje mi tego.
A do deszczu wracając - wszyscy chodzą tu w kaloszach. Ale jaki wybór!!! Kalosze krótkie, długie, na obcasach, wiązane, z wywyjkami skarpetowymi, oczywiście to wszystko w nieskończonej ilości kolorów i wzorów. Zaczęłam się zastanawiać, czy kalosze-szpilki też mają? Kalosze-kozaki na obcasie na 100% są. Doszłam do wniosku, że wyglądam na tym tle co najmniej pospolicie, bo kupiłam sobie kalosze do jazdy konnej, czyli czarne, bez wzorków, bajerów. Ale za to przylegają do łydki, do spódnic świetne. Mozna powiedzieć, ze posiadam wersję elegancką. Druga para będzie za to odjechana. Tak jak My mamy zniezliczone ilości, powiedzmy normalnego obuwia, tak Norwegowie mają zapewne niezliczone kolekcje kaloszy. Wolę normalne obuwie, ale z przyczyn obiektywnych muszę się na jakiś czas przystosować. Mam nadzieję, ze mi tak nie zostanie :)
Ciekawe kiedy zniknie śnieg? Póki co wielkie sople odrywają się od skał i spadają na ulicę. O zgrozo, oby tylko omijały nasze auto, bo mąż się zapłacze. Swoją drogą to dziwię się, ze jeszcze nie zaczęli ich usuwać. Przecież to może kogoś zabić, a co najmniej zranić. Kraj pozorów. Zapewne i w tym przypadku postępują w myśl zasady: zatrzymaj się i pomyśl zanim coś zrobisz, a jak nie jesteś pewien czegoś na 100% to zapytaj. Więc myślą i pytają. A jak już znajdą rozwiązanie, to problem stopnieje. Dosłownie!

poniedziałek, 8 marca 2010

Polskie przyzwyczajenia

Czytałam ostatnio artykuł w necie. Polki narzekały, że na norweską teściową nie można liczyć w kwestii opieki nad wnukami. Że ona ma swoje zainteresowania, życie i to tak nasze Polki zmartwiło. Norweska teściowa ma plusy oczywiście, bo nie wtrąca się zupełnie do życia małżonków (co podobno robi polska teściowa - tego akurat nie wiem, bo moja się nie wtrąca, co najwyżej pomaga, jak tylko potrafi), ale z drugiej strony nie "bierze odpowiedzialności za wnuki". Powaliło mnie to sformułowanie. Ciekawa jestem dlaczego uważamy, że mamy prawo wymagać czegokolwiek od innych, układać im życie. Czy jakakolwiek babcia ma zakres obowiązków, w którym wpisane jest, że z chwilą pojawienia się wnuków jej życie musi zostać im podporządkowane? Jeśli jakaś babcia o tym marzy, to świetnie, tylko się cieszyć, a co jeśli nie? W moim planie życiowy nie ma instytucji babci wpisanej jako opiekunka do dziecka. Po pierwsze, że mieszkam daleko od moich cudownych mam, a po drugie, że nie mogłabym ich obarczać obwiązkiami. Nie chciałabym. Uwazam, ze maja prawo do zasłuzonego odpoczynku po wielu latach ciezkiej pracy. Powinny teraz myśleć przede wszystkim o sobie, o swoich potrzebach, zainteresowaniach, marzeniach i zdrowiu. Są Paniami swojego losu i należy im się czas dla siebie. Jeśli decydujemy się na dziecko, to jest to nasz plan i nasz "problem". My mamy sobie zorganizować czas tak, żeby dziecko nie pochłonęło naszego życia w całości, a jeśli pochłonie, to mamy się tym cieszyć, bo dziecko jest darem i sami tego chcieliśmy. Nawet jeśli to wpadka, to mamy świadomość naszych czynów. W końcu wiemy skąd się biorą dzieci. Jeśli mama lub teściowa zeszchcą się zaopiekować dzieckiem, to wspaniale, ale jeśli nie - nie można mieć o to do nikogo pretencji. To nie jest ich obowiązek, tylko dobra wola i wielkie poświęcenie.
To co mnie w tym artykule uderzyło, to że nasze zdesperowane Polki sprowadzają swoje polskie mamy do Norwegii, żeby im pomogły w opiece nad dziećmi. Szkoda, że tylko po to je sprowadzają, a nie żeby po prostu z nimi pobyć, pokazać kraj itd. Smutne, że mama musi być przydatna. Powinniśmy się cieszyć tym, że nasi rodzice z nami są, że możemy do nich zadzwonić, odwiedzić ich, spędzić z nimi święta.
W Dniu kobiet naszła mnie taka refleksja - dlaczego nikt nie oczekuje niczego od dziadka? Fajnie być facetem. Za tą samą pracę płacą Ci zazwyczaj więcej niż kobiecie. W tradycyjnym modelu rodziny polskiej - mężczyzna świetnie zdobi kanapę, więc po pracy ma wolne. Dobrze, że coraz mniej Polek jest w tej kwestii tradycjonalistkami :) Kobieta nie dość, że ma więcej zajeć z samą sobą, żeby podobać się sobie i innym, to jeszcze na jej głowie jest często dom, praca, dzieci. I tak naprawdę nie ma kiedy odpocząć, bo na emeryturze czeka ją opieka nad wnukami. Z pewnością każda z nas o tym marzy:) Całe życie harować i na emeryturze - zamiast odpoczynku - niańczyć wnuki. Dziadek na emeryturze ma wolne. Mój tata był wyjątkiem. Nawet kiedy był ciężko chory - opiekował się swoim wnukiem.
Kochajmy nasze mamy, teściowe i traktujmy je tak, jak same chciałybyśmy być traktowane. Ja mam bardzo mądre, kochane mamy. Moja mama traktuje swojego zięcia i synową jak rodzone dzieci. I moja teściowa też traktuje mnie jak córkę. Mam szczęście. W końcu urodziłam się w piątek 13-go, nic pechowego spotkać mnie już nie może.
Wszystkim kobietom w dniu ich świeta - wszystkiego najlepszego.

sobota, 6 marca 2010

Właściwie to jestem góralką

Nie ma określenia na mieszkańca okolic nadmorskich. Ja nie znam. Ale na mieszkańca gór mamy określenie. A ponieważ mieszkam w górach, pracuję w górach, to jestem góralką. Gdyby była jakaś nazwa ludzi mieszkających nad morzem, to byłabym nawet pół na pół. A tak tylko góralka.
Zawsze marzyłam o domu w górach z widokiem na morze. Chyba czas poszukać tu domu :) Jak wrócimy do Polski to nie będzie tam szansy spełnienia mojego marzenia. U nas można mieszkać albo w górach albo nad morzem, ale polskie góry i polskie morze są niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju. I atmosfera też jest tam niepowtarzalna.
Jesteśmy jedynymi osobami na kursie norweskiego, które planują powrót do Polski. Reszta nie planuje. Ale wzbudziliśmy ogóle zdziwienie, nie tylko tym że nie chcemy tu zostać na zawsze, ale że zaczęliśmy się uczyć języka, nie jak większość - kilka lat po przyjeździe, ale po kilku tygodniach. Podziwiam tych ludzi za... własciwie za co ich podziwiać? Za lenistwo się nie podziwia. Za brak ambicji też nie. Nie trzeba chodzić na kurs, jeśli chce się nauczyć języka. Można uczyć się samemu. A jeśli się przyjezdza do kraju z zamiarem osiedlenia się, to podstawą jest poznać język i to szybko. W przeciwnym razie będziemy mieli tu drugie "jackowo". Tam też Polacy mają swoje "getto", poza które boją się wyjść, bo większość z nich nie potrafi się nawet poprawnie przedstawić po angielsku.
I wczoraj i dziś padał śnieg. Podobno kiedy taka zima jak teraz była ostatnio (1965) to śnieg leżał do połowy kwietnia. A więc jeszcze tylko miesiąc. Nie pamiętam w Polsce takiej zimy. Może nie jestem taka stara :)
Mąz się rozchorował i znowu musieliśmy przerwać akcię zdrowego trybu życia, czyli akcja "siłownia" odwołana. Czasem mnie kusi, żeby tak sobie poćwiczyć, pobiegać nawet, ale ja przeciez nie ulegam pokusom, za wyjątkiem słodyczy, ale to sie nie liczy ;)
Wczoraj słyszałam historię opowiadaną przez "janka" do swoich kolegów "janków", że wszyscy co się dobrze uczyli w szkole, to źle skończyli i na przykład jedna koleżanka, która się dobrze uczyła i została prezesem banku, to w wypadku samochodowym zginęła. Uśmiałam się, chociaż faktycznie "źle skończyła". Ciekawe jak potoczyłoby się jej życie gdyby poszła w ślad "janków" i omijała szkołę szerokim łukiem, a pracowała przy kupażu. Dobrze, że mało ludzi na świecie mówi po polsku i nikt "janków" nie rozumie. A'propos "janków": samolotem buja bo wiater wieje :), a ja bym dodała, ze to "jankiem" w samolocie buja, ale nie od wiateru ;)

czwartek, 4 marca 2010

Prawie jak w Ameryce

W Ameryce wszystko jest duze. Nie wiem tego napewno, bo nigdy nie byłam, ale tak słyszałam. Mogę jednak powiedzieć, że w Norwegii też. Margaryna wystepuje w wersji pół kilograma - to najmniejsza porcja. Albo w wersji kilograma - nigdy nie widziałam takiej wielkiej margaryny, ale wiem, ze z jednej kilogramowej można upiec 4 szarlotki. Mniammmm... Właśnie dziś upiekłam jedną mężowi na imprezę. A pachnie mi teraz!!! Najchętniej bym sobie kawałek zjadła... w sumie powinnam spróbować jak to wyszło... Hmmm mmm... Ciekawe czy bardziej byłoby mojemu męzusiowi wstyd, ze zaniósł nadgryzioną szarlotkę, czy niezjadliwą szarlotkę?
Chleby tez są tu większe, i porcje obiadowe, mrożonki. Np. po 5 kg paczkowane krewetki, a nie kupuję przecież w markecie dla restauratorów czy stołówek. No i oni też więksi, zwłaszcza kobietki. Upsss, miałam patrzeć tylko na te poprawniejsze stereotypowo.
A wogóle to w Norwegii mozna kupic mrozony chleb i bułki!!! Lekka przesada. Hamburgery mrożone tez są. Ciekawe czy jest w środku mrożona sałata i sos? Pizza jest oczywiście mrozona, ale za to we wszystkich kształtach i rozmiarach. Nawet pączki mają mrozone i naleśniki.
I odległości są jak w Ameryce - dużo większe. Kraj długi. Ludzi mało. Wszędzie daleko.
Od przyszego tygodnia zapowiadają śnieg. Znowu. Dawno nie widziałam takiej zimy, żeby śnieg leżał tak długo. W połowie marca minie 3 miesiące jak tak sobie lezy i nie zamierza stopnieć. A niech leży. Nie mogę się napatrzeć na ten cudny krajobraz. Tylko miejsca do parkowania ciągle ubywa, bo oni oczywiście nie odsniezają parkingów. Jak Norweg chce gdzieś zaparkować a snieg leży, to wyciąga z bagaznika łopatę, odkopuje sobie miejsce i stawia auto. I nie klnie, że służby miejskie nic nie robią, radzi sobie sam. Naprawdę, z uśmiechem na twarzy mości gniazdko na swoje autko. Podoba mi się to. Trzeba kupić łopatę.
Jutro kolejny dzień, piękne widoki za oknem. Oby tak dalej.

wtorek, 2 marca 2010

Śnieg, śnieg, śnieg

Za oknem znowu pada snieg.
Wczoraj wróciliśmy z Polski. Krótki weekend. Co za różnica pogody. W Polsce wiosna, u Norwegii zima. W Polsce +8, w Norwegii dziś rano -16 miejscami.
Samolot był pełen Janków w jedną i drugą stronę. Oczywiście jak zawsze po zgaśnięciu sygnalizacji, że można odpiąć pasy, kolejka do WC nieprzerwanie trwała aż do zapalenia się komunikatu "zapiąć pasy". Nawet pilot stał w kolejce. W Bergen większość Janków martwiła się, że zabrali za dużo niedozwolonego towaru. Zastanawiali się jak przejdą przez kontrolę celną. Zadziwiająco trzeźwe myślenie jak na pijanego. Janek pije, ale czuwa! Oczywiście jak tylko wyszli z samolotu to popędzili do WC na lotnisku. Znowu była kolejka :)
A do zimy wracając, to w Norwegii mi ona nie przeszkadza. Góry, morze i przepiękne ośnieżone stoki. Dziś było bardzo pochmurno i to też miało swój urok. Jeszcze większy urok ma to, że żaden Norweg nie narzeka na pogodę, na to że zimno, że śnieg pada, że nie odpuszcza. Cudownie. Podoba mi się, że w każdej sytuacji i o każdej porze Norweg się cieszy. My Polacy zawsze znajdziemy powód do narzekania, a to że za dużo śniegu, za mało śniegu, za dużo pada, za mało pada, wieje, nie wieje. Norweg takich zmartwień nie ma. Z drugiej strony, gdyby z ich żółwim tempem jeszcze zaczęli narzekać, to nie wiadomo czy byliby w tym miejscu, w którym są dzisiaj. Ale gdyby Polacy zaczęli szukać rozwiązań a nie usprawiedliwień, pewnie zaszliby daleeeeeko. Bardzo daleko.
Obserwuję Norweżki. Zaczynam zauważać zadbane. Na te nadszarpnięte zębem zaniedbania nie patrzę.
Zaczęliśmy chodzić na siłownię. Ciekawe na ile dni wystarczy nam zapału tym razem? Ostatnim razem zapału wystarczylo na całe 3 razy.
Miała być dieta, a słodycze z Polski jakimś dziwnym trafem wylądowały w walizce :) I dobrze, bo mogę sobie teraz podjadać "michałki".
Znowu się nie wyspałam bo musiałam obejrzeć program o dekorowaniu wnętrz. Wszystko mogę opuścić w TV, ale nie programy o dekorowaniu wnętrz.
W tym tygodniu święto, bo nie ma norweskiego. Ferie zimowe.
Za oknem własnie przestał padać śnieg. Odśnieżanie auta nas nie minie.