piątek, 26 lutego 2010

Strój do pracy

Zadziwia mnie totalny luz Norwegów. Do niczego nie przywiązują uwagi, a z całą pewnością nie do stroju. Nawet do tego w pracy. Każdy przychodzi do pracy tak jak mu się podoba i jak ma ochotę. Ma ochotę przychodzić w spodniach dresowych - przychodzi, w podziurawionych dżinsach - przychodzi, w bluzie od dresu - przychodzi. Najbardziej elegancki strój jaki widziałam to sweter i koszula pod nim. W pracy na przykład chodzą w łapciach domowych, klapkach, trepach (bamboszy jeszcze nie widziałam ;). Nikt, pewnie oprócz Polaków, nie zwraca na to uwagi. NIKT!!!
W Polsce strój do pracy to podstawa. On jest manifestem Twojego stosunku do życia, firmy, szefa, wyrazem szacunku dla klienta itd, wiele rzeczy ma symbolizować. A w Norwegii nie. Spotykam się z różnymi ludźmi, prezesami, dyrektorami, właścicielami firm. Są ubrani gorzej niz robotnik w Polsce. Przychodzą w dzinsach, adidasach, bluzie i nikt nie domyśliłby się, że dana osoba jest prezesem. I nikt tez nie ocenia, a raczej nie wycenia, nikogo przez pryzmat stroju. Z tego punktu widzenia ta idea kompletnego luzu mi się podoba, ale jednak bardzo tkwi we mnie ta polska elegancja. Co by nie powiedzieć, Polak do pracy ubiera się prawie jak do kościoła. Albo i lepiej. Rewie mody kobiet, co która ma nowego, biżuteria, buty, torebka, fryzura. Zazdrosne spojrzenia zawistnych koleżanek. Tu to nie ma znaczenia. Kobiety tu chodzą generalnie w tonacji szaro-buro-czarnej. Każdego dnia wyglądają tak samo. Żadnej zmiany, niewiele z nich się maluje. O facetach lepiej nie wspominać. Jakby psu z gardła wyskoczyli. Rozciągnięte bluzy, swetry, spodnie, rozciapciane buty. Lato czy zima - trampki i bluza sa dobre na kazdą porę roku. Kurtka zimą nie koniecznie jest potrzebna. Obraz nędzy i rozpaczy. A to taki bogaty kraj.
Większość Polaków, gdyby miała takie zarobki jak Norwegowie, to połowę pieniędzy wydałaby na ubrania, kosmetyki. Lubimy sie pokazać, bo przez pryzmat stroju oceniają nas inni. I to mi się w Polakach akurat nie podoba, to nasze zastaw się a postaw się.
Norweg ma gdzieś co myślą inny, bo nikt nie ocenia go w taki sposób. Tylko, że mnie wcale to się nie podoba. Nie powinno się chyba przychodzić do pracy wyglądając tak, jakby się przed chwilą skończyło piąte piwo na kanapie przed TV lub wróciło od koszenia trawy.
Mnie uczono, że trzeba się ubierać stosownie do miejsca i sytuacji. Jak widać Norwegom tej edukacji brakło.I mają czego żałować.

środa, 24 lutego 2010

Patrzą na nas z góry

Dziś usłyszałam, że Norwegowie patrzą na nas trochę z góry. Jakoby mieli się wywyższać. Hmmm... Nie zauważyłam, ale też nie jestem raczej typem osoby, na którą można patrzeć z góry. Raz, że jestem dosyć wysoka, a dwa - taki mam wyraz twarzy, że to raczej innym wydaje się, że ja patrzę na nich z góry. Przyjżę się temu jednak wnikliwie.
Dziś pierwszy raz jechałam tzw. automatem. Ja to mam pomysły, bo od razu wybrałam się nim w trasę, jakieś 200km. Cudownie się jedzie, ale poza miastem trochę nudno. Ostatnio jechałam też pierwszy raz w zyciu samochdem dziewięcio osobowym i zeby było zabawniej też od razu 200km. Z tym było trochę strachu, bo nie zawsze działały hamulce, a spryskiwacze nie działały wcale. Ale modlilam się wtedy o deszcz, i to był jedyny dzień do tej pory kiedy deszcz padał :) Ktoś tam u góry mnie bardzo lubi. I dziekuję mu za to.
Jutro znowu norweski. Nie jest to trudny język, ale gramatyka lekko skomplikowana. Na każdej lekcji dziękuję za to, że nie muszę się uczyć polskiego.
Nie mogę się doczekać weekendu, bo jedziemy do Polski. Żeby tylko nie padał już snieg, bo będą problemy z odlotem. Dziś znowu powtórka z rozrywki, odśnieżanie auta. Z parkowaniem katastrofa, śniegu po kolana. Nie ma jak wjechać na jakieś wolne miejsce, nie mówiąc o wyjechaniu rano, kiedy zdąży spaść nowiutki śnieżek. Dziś widziałam w sklepie plastikową łopatę, wersja mini. Sądziłam, że to dla dzieci, że je tak od małego oswajają z łopatą. Ale nie, to do odśnieżania auta było, bo potem widziałam jakiegoś gościa z podobną. No chyba, że jakiemuś dziecku zabrał?
Widokki niezmiennie piękne. Rano szaro, śnieżnie, po południu takie słońce, że nie widać gdzie jest droga. Cudownie. I ludzie jednak mili, życzliwi. Zakopiesz się w sniegu, i nawet nie musisz wołać, natychmiast pojawi się ktoś, jeśli nie kilka osób. Dziś moje auto próbował odkopać Pan, nie wołałam go, sam zobaczył, że nie moge wyjechać. Mój mąż też dziś pomógł Pani, która się zakopała. Sam nie dał rady, natychmiast pojawiło się jeszcze kilka innych osób. Ludzie na ulicy się zatrzymują i zwyczajnie sobie pomagają, jak widzą, że masz jakiś problem. Aż chce się tu żyć.

wtorek, 23 lutego 2010

Droga na skróty i o nauce jazdy

Wczoraj, jadąc z pracy do domu, utknęliśmy w korku. Napadało śniegu i tir nie mógł podjechać pod górkę. Korek na kilka kilometrów. Droga do domu - 2 godziny. My - głodni jak wilki. Mój mąż wpadł na "cudowny" pomysł, żeby pojechać inną droga, "na skróty". Dobrze, że udało mi się to jemu wybić z głowy. Raz wybraliśmy tu drogę na skróty, zaraz po tym jak tu razem przyjechaliśmy. Oczywiście śniegu było nie mniej niż teraz. I bardzo tego żałowaliśmy. Droga na skróty w Norwegii to zazwyczaj wąska serpentyna wśród gór, 2 samochody się tam prawie nie mieszczą, kiedy chcą się mijać. Są te ich ulubione zatoczki, gdzie jedno auto może zjechać, żeby przepuścić drugie. Jak je oczywiście zauważy, a jak nie i się spotkaja, to jedno musi pojechać na wstecznym do najbliższej zatoczki. Kiedyś latem przytrafiło nam się jechać taką droga, ale nie w górach. No i to było latem, pół roku temu i widać zapomnieliśmy jak się fatalnie jechało. Co nas podkusiło żeby znowu wybrać drogę na skróty, czyli "krótszą". Zupełny brak wyobraźni, a raczej doświadczenia, żeby zimą, kiedy wszędzie dookoła jest pełno śniegu, dać się nabrać na taką droge! Jak mapa pyta, jaką wybierasza drogę, to przy drodze "najkrótszej" powinna radzić, żeby się zacząć modlić :) Wąsko, ciemno, po jednej stronie góry, po drugiej przepaść, jedzie się pod górę, z góry, ostry zakręt i tak caly czas. Masakra. Całe szczęście, że tym razem udało mi się męża powstrzymać i czekaliśmy grzecznie w korku. Drogą na skróty dojechalibyśmy pewnie jeszcze później. Wiem jedno, warto tu zakupić łopatę do odśnieżania i wozić ją zawsze w aucie. Pewnie każdy Norweg to wie, a teraz i ja :) Jadąc do pracy widzialam jak gość wysiadł z auta, wyjął łopatę i zaczął sobie odśnieżać drogę dojazdową do drogi głównej. Tu ludzie sami sobie odśnieżają drogi, dostają jakieś pieniądze od gminy, sprzęt, który montują na ciągniku lub jakimś większym, terenowym aucie i odsnieżają drogi sobie i sąsiadom. Oni bardzo sobie pomagają i to mi imponuje. W tym jednym póki co jestem z nimi kompatybilna. Czy kiedyś przyzwyczaję się do ich zółwiego tempa?
A swoją drogą to nieźle namieszałam, ledwo przyjechałam, a tu zima tysiąclecia... Nie mieli tu takiej zimy od 1965 roku podobno. I nie zanosi się żeby miala odejść.
Szkoda, że nie uczę się tu jeździć autem. W Norwegii kursanci nie uczą się jeździć punto, uno, pandą czy innym minisamochodzikiem. Tu uczą się jeździć mercedesami, audi, bmw, saabami, volvo. I to wszystko nowe, duże auta, w sensie, że limuzyny. A ja uczyłam się jeździć maluchem. Ale to jednak były świetne czasy :) Wesoło było, to na 100%.

niedziela, 21 lutego 2010

Kraj opłat i trochę o cenach

Dziś moje góry ledwo świecą. Cały dzień sypie snieg. Prawie nic nie widać. Mieliśmy iśc na spacer do portu, ale szlag trafił plany przez pogodę. Zostaliśmy w domu i jak zwykle zjedliśmy za dużo. Najgorzej zamieszkać razem. Dogadzamy sobie jak możemy. A potem strach stanąć przed lustrem. Udowodniono, że pary po zamieszkaniu razem po ślubie tyją kilka kilogramów w ciągu pierwszego roku. Potwierdzam. Chyba zacznę omijać sklepy, albo chodzić wszędzie bez kasy.
A co do kasy - Norwegia to kraj opłat. Tu za wszystko trzeba zapłacić opłatę, podatek. Od czego się da trzeba sporo płacić. Tylu podatków nie widziałam nigdy. Na przykład za wjazd do miasta - opłata. Jeśli nagle droga się kończy i kontunuować ją trzeba statkiem - opłata za statek i to jaka! Opłata za przejazd mostem, drogą, tunelem. Od wysłania kasy za granicę - wielka opłata. Jeszcze nie znam ich wszystkich. Moze i dobrze, mniej mnie głowa boli. Nie zapominajmy o podatkach. Od wynagrodzenia, łącznie ze składką zdrowotną - jakieś 45%. Oj boli! Ale patrzę na to trochę inaczej. Zabierają dużo, ale i dostaje się sporo w zamian. To cieszy. Ciekawe jak na koniec tej przygody wypadnie nam rachunek zysków i strat?
To czego trzeba się szybko pozbyć po przyjeździe to porównywanie cen norweskich i polskich. Niczego bym nie kupiła przeliczając na złotówki. Chleb w przeliczeniu - 10 PLN!!! Są i takie po 3 PLN, ale ja ich nigdy w sklepie nie widziałam, nie miałam więc okazji sprawdzić, czy nadają się do zjedzenia. Zabójczo drogie jest tu mięso, ryby i te obrzydliwe wędliny i sery. Np. kilogram filetów z kurczaka - 50 PLN. Dla porównania - łosoś mniej więcej w tej samej cenie. Jogurt - 5 PLN najtańszy jaki widziałam. Zwykła margaryna 500g - 10 PLN. Jednak niektóre towary mają ceny porównywalne z polskimi. Paliwo jest dość tanie - ropa jakieś 10-12 NOK, benzyna o 1-1,5 NOK więcej. W stosunku do zarobków to mało. Nowy fiat EVO - 199.990 NOK. TO czyste szaleństwo!!!
Ale niezwykłe jest to, ze nawet jeśli tylko jedna osoba utrzymuje rodzinę i nie jest oczywiście dyrektorem czy prezesem, to rodzina żyje na przyzwoitym poziomie. W Polsce - nie możliwe.
Tak sobie myślę, porównujac Polakow i Norwegów... My jestesmy takimi zaradnymi ludźmi, pomysłowymi, pracowitymi, bystrymi a przede wszystkim wykształconymi, i nie potrafimy się wzbić ponad nasze narodowe cechy: zawiść, cwaniactwo, pychę i bycie zawsze przeciw (nie wiem jak tą cechę nazwać?). My przez pokolenia nauczyliśmy się tylko być zawsze przeciw, nie pomagać nikomu, a Norwegowie nauczyli się pomagać sobie wzajemnie. Nie są zazdrośni o to co ma sąsiad, a my tak. Nie patrzą jak mu podłożyć nogę, a my tak. To takie uproszczenie, zapewnie nie dotyczy wszystkich, ale wielu Polaków, którzy tu pracują właśnie tak ma. Nie oduczyli się tych naszych "narodowych przywar". A szkoda. Zawsze słyszałam od Polaków, którzy wyjechali na zachód, że pierwsze czego się nauczyli to jak najdalej od Polaków. Nie dlatego, że teraz stali się wazni, Polak zawsze oszuka, okradnie. Smutne.
Usłyszałam ostatnio jak określają Polacy innych Polaków przylatujących do Norwegii samolotem. Nazywa się ich "Janki". To nie dotyczy wszystkich oczywiście. Janek musi być płci męskiej oczywiście, mieć dzinsowy garniturek, sweterek, może być jeszcze ortalionówka, buty - najlepiej takie bazarowe brązowe, "żółwik" na głowie (żółwik to taka czapka szyta z kawałków skóry) i "Janek" musi być obowiązkowo pijany. Janki po tym jak wsiądą do samolotu obowiązkowo upijają się i zajmują toaletę na zmianę. Jak w samolocie jest barek gratis - "Janki" napewno go opędzlują do czysta. A jak już z niego wysiąda to rozmawiają tak głośno, że trudno ich nie zauważyć. Wstyd mi w takich momentach za Polaków.

piątek, 19 lutego 2010

Świecące góry

Kiedy przyjechałam do Norwegii w styczniu bylo jeszcze ciemno. Nie cały czas oczywiście :) Na początku stycznia słońce wstaje tu (okolice Bergen) koło 10.00 (teraz jest już lepiej). Kiedy tak sobie jechaliśmy zachwyciły mnie świecące góry. Mieszkam w terenie górzystym, równin tu mało, więc budownictwo idzie w górę. Ale nie tak u nas, że od razu wieżowce. Tu wysoko w górach, na zboczach są całe osiedla, góry do połowy, czasem wyżej, są usiane domkami. A kiedy jest ciemno, każdy zapala u siebie światło i ma się wrażenie, że góry się świecą. Coś pięknego! To trzeba zobaczyć! Ja się w tym widoku zakochałam. Podziwiam go każdego dnia i nie mogę wyjść z zachwytu.
Za dnia góry też mają swój urok, bo pokryte są tysiącami domków, bardzo kolorowych domków. Krajobraz jest dość monotonny, góry, woda, górska roślinność. I chyba właśnie żeby sobie ubarwić tą dosłownie szarą rzeczywistość, Norwegowie malują domki na różne kolory. Są domki żółte, białe, czerwone, bordowe, zielone, niebieskie, granatowe, błękitne, i jakie tam sobie jeszcze kolory można wymyśleć. A do tego drzwi i okna obowiązkowo w innym, najczęściej kontrastującym kolorze. Cudnie to wygląda. Droga do pracy jest cudowna, z pracy też, własnie dlatego, że można podziwiać te piękne widoki. Wygląda to bajkowo.
Budowa dróg też pewnie zaskoczyłaby niejednego Polaka. W pewnym miejscu droga się kończy i trzeba się przesiąść na statek, jechać tunelem w skale, albo pod wodą i to kilku kilka kilometrów. Z początku dziwne uczucie. Norwegowie potrafią zrobić drogę wszędzie. Ale inaczej nie byłaby tu możliwa normalna komunikacja drogowa. Ja do tej pory zawsze myślałam, że most powinien iść w linii prostej, a tu się dowiedziałam, że nie koniecznie. Most może iść po łuku.
Niezwykły kraj. Niezwykli ludzie. Niezwykłe rozwiązania.

czwartek, 18 lutego 2010

Centra handlowe

Norwegowie to niezwykle zaradny i zapobiegliwy naród. Nie ma tu żadnego marketu znanego nam. Napewno nie w Bergen (a to drugie co do wielkości miasto w Norwegii). Popierają tylko swoje Spar, Kiwi, Rimi, Rema itd. Oczywiście wpuścili ubrania marek, które znam, ale wiele to też produkcja krajowa. Musi być krajowa, bo nie ma kształtu, formy, ale za to jest wygodna, albo użyteczna. Norwegowie kochają taki styl. Nie przywiązują zbyt dużej wagi do ubrań. Ma być wygodnie i już. Niezbędny zestaw w Bergen - kalosze, kurtka przeciwdeszczowa i parasolka. W każdym sklepie to jest, możze poza spożywczym :) Ale nie dam sobie ręki uciąć.
Ubrać się w Norwegii naprawde ładnie jest niezwykle trudno. Polki w większości poświęcają wiele czasu na strój, makijaż, włosy. Norweżki nie. Rzadko się malują, włosy - różnie, strój...
Może to właśnie jest fajne.
Zawsze marudziłam ile czasu tracę na to, żeby się doprowadzić do stanu, w którym mogą oglądać mnie inni. Ile czasu kobieta traci na zajmowanie się sobą? Facet wstaje rano, bierze szybki prysznic, jak ma (jeszcze) włosy to w zasadzie je przeczesze i po sprawie, rzadko który wklepie krem w twarz, dezodorant, woda, ubranie i po 15 minutach od wstania jest gotowy do wyjścia. A kobieta wstaje i.... prysznic, mycie włosów, suszenie włosów, układanie fryzury, zmywanie twarzy specjalnym kosmetykiem, tonik, serum, krem pod oczy, krem do twarzy na dzień (zapomniałam o balsamie do ciała - obowiązkowe!), fluid, puder sypki, jak się jej spieszy to tylko tusz do rzęs, kredka do ust i błyszczyk, a jak nie to jeszcze oko trzeba umalować, róż na policzki. Ale to tylko toaleta poranna. A gdzie farbowanie włosów (u fryzjera spędza się czasem długie godziny), pielęgnacja stóp, rąk, paznokci, wizyta u kosmetyczki (raz w miesiącu, tylko kto ma na to czas) no i ta cholerna depilacja. I wreszcie toaleta wieczorna - demakijaż, mycie twarzy żelem, tonik, serum, krem pod oczy, krem na noc. Pół życia na to schodzi.
A Norweżka przynajmniej się nie maluje i niewiele robi z włosami. Ciekawe czy one się depilują? To przecież naród, który ma ogromne poszanowanie dla natury, a depilacja raczej zgodna z naturą nie jest :)
Ale mimo wszystko - nigdy nie będę Norweżką :)

wtorek, 16 lutego 2010

Bezpieczeństwo w Norwegii

Po przyjeździe do Norwegii runął mój kolejny mit o niej. W Bergen od 2 miesięcy jest zima. Prawdziwa zima, czyli jak 2 miesiące temu spadł śnieg, to leży do dziś. Wszędzie leży. Na dachach, chodnikach, parkingach, ulicach. Wszędzie. Oczywiście ulice są regularnie odśnieżane, jak "dopaduje" sobie nowy. Ale dachy, chodniki i parkingi - nie. Niektóre samochody nie były używane od 2 miesięcy. To widać. Nie raz idąc chodnikiem miałam wrażenie, że jestem na lodowisku. A przeciez to taki bezpieczny kraj, bhp ma na bardzo wysokim poziomie. To tylko reklama.
Dziś idąc na kurs norweskiego mogłam, pierwszy raz odkąd tu jestem, przejść, nie obawiająć się, że się wywrócę. Nie mają tu obowiązku odśnieżania, czy jak? Ja rozumiem, że w tej okolicy śnieg leży zazwyczaj 2 dni i potem zmywa go deszcz, ale przecież mają doświadczenia z innych części kraju?!
Kurs norweskiego uczy nie tylko norweskiego :) Dowiedziałam się na nim, jak zabezpieczyć rower na czas parkowania. Trzeba zabezpieczyć łańcuchami 2 koła i zabrać siodełko!!! Po co komu koła i siodełko? Koledze z kursu ukradli koło od roweru. Zaparkował go przy szkole językowej na czas kursu, przy ulicy którą przechodzi cała masa ludzi. Ktoś mu ukradł koło, bo zabezpieczył łańcuchem tylko jedno. Dobrze, że nie zabrali też siodełka. Miał chłopak problem jak wrócić do domku. Nauczycielka udzieliła nam też praktycznej i cennej porady. Rowery w Norwegii najlepiej kupować od narkomanów za 300 NOK. Oni potem je ukradną jak ich nie zabezpieczymy, ale co to jest przy norweskich zarobkach 300 NOK.
A do narkomanó wracając - warto być norweskim narkomanem. I to nie z powodu chęci ćpania. Z powodu profitów jakie narkoman otrzymuje od Państwa. A gdyby tak jeszcze zostać norweską narkomanką z dzieckiem i psem to jest się ustawionym. W Norwegii państwo płaci narkomanowi za dom, za dzieci też płacą niezłe pieniądze (zwłaszcza jeśli chodzi o wyrównanie różnic w stosunku do bogatszych rodzin, np. państwo moze dzieciom zasponsorować narty, stroje narciarskie itd, żeby dzieci biedniejsze miały podobny status i możliwosci jak bogatszeżeby nie czuły się gorsze). A co do psów - podobno za posiadanie zwierząt też dostaje się pieniądze, ale ta ostatnia informacja nie jest potwierdzona. Może to tylko taki dodatek za sprzątanie miasta z psich kupek (jak się ma małego psa oczywiscie).

poniedziałek, 15 lutego 2010

Nocne imprezy sąsiadów

Po pierwszym "długim" (całe 2 dni :),) weekendzie poszłam do pracy. Upiekłam ciacho. To u nich rarytas zjeść szarlotkę domowej roboty.
Praca dla ludzi po malutku się kończy, na gwałt trzeba organizować coś nowego. Tylko, że z pustego to i Salomon nie naleje, a co dopiero ja. I jeszcze ta pogoda.
Po południu w windzie spotkałam sąsiada, który mieszka obok nas. Mój mąż wczoraj powiedział, że koleś się chyba wyprowadził w sobotę, bo dużo rzeczy pakował do auta. Pomyślałam sobie, że po ostatniej imprezie go wywalili. I dobrze mu tak. Ale widać nie. Naród tu jest niezwykle wyrozumiały. Np. mój sąsiad i jego goście dudnią sobie przy otwartych oknach norweską muzykę ludową i w dodatku grają ją na instrumentach, a jak już im stan upojenia nie pozwala na trzymanie instrumentów, to dudni "adapter" do rana, a sąsiedzi nic. W Polsce jeszcze by nie zdązyli instrumentów wyciągnąć, a już straż miejska czy policja waliłaby do drzwi. W Norwegii nie. A mieszkają tu ludzie z małymi dziećmi np. Nie powiem, przeszkadzało mi to ich dudnienie, ale bardziej chyba zastanawiałam się dlaczego nikt nie wzywa policji. Takie polskie myślenie. Nie zdażyło mi się co prawda w Polsce zawiadomić żadnych służb, że któryś z sąsiadów jest za głośno. A czasem powinnam, zwłaszcza jak Betty - nasza sąsiadka z Polski, obchodziła cały tydzień urodziny i codziennie śpiewali jej "100 lat", będzie więc żyła 700 lat. Jednak gdybym miała dziecko i za ścianą orkiestrę, to nie zostawiłabym tego bez echa. Norwegowie ze stoickim spokojem poszli spać, jeśli spać mogli.
Nawet jak ludzie o 3 nad ranem wrzucają butelki do pojemników przeznaczonych na szkło (a szkło się bardzo głośno tłucze) to nikt nie robi o to afery. Może oni nie są asertywni?
Niby Europa, a jakoś tu spokojniej, wolniej, pogodniej (mimo pogody).
Kiedy przyjechałam tu pierwszy raz, w lipcu zeszłego roku, powiedziałam do mojego męża, że chciałabym tu zamieszkać. I mieszkam. Rozpoczynam spełnianie swojego odwiecznego marzenia. Zawsze marzyłam, żeby móc pożyć, popracować w innym kraju, poznać ludzi, kulturę, obyczaje. Fajnie jak marzenia się spełniają.

niedziela, 14 lutego 2010

Norweskie jedzonko

To co zaskakuje w Norwegii to jedzenie. Koszmar, podobnie jak kawa.
Tradycja kuchni norweskiej wzięła się z biedy. Zanim odkryto tu złoża ropy, był to bardzo biedny kraj. Rolniczych terenów jak na lekarstwo, dookoła tylko skałay i woda. Dlatego Norwegowie potrafią zrobić "mamałygę" ze wszystkiego. Może bardziej elegancko można nazwać to zapiekanką, czy pure. I tak w skład zapiekanki może wchodzić (jednocześnie): ryba, kiełbasa, ziemniaki, warzywa, jajecznica (żeby się to trzymało w kupie) i to wszystko zapieczone "pod zółtym serem" (elegancko nazywając) - jak na zapiekankę przystało. Tzw. pure może się składać np. z ryby, ziemniaków i rozgotowanych warzyw; druga wersja to parówki, ziemniaki i warzywa. To drugie zdecydowanie lepsze. Ale generalnie ochyda.
Większość wędlin w sklepie różni się tylko kolorem, podobnie z żółtym serem. Chleb to generalnie wata, tylko zmienia kolor i czasem czegoś tam dosypią, ziarenek np. Ale za to jak długo zachowuje świeżość!!
I przebój norweskiej kuchni - fiskeboller - kulki rybne. Fuuuuuuj.....
Dochodzę do wniosku, że Norwegowie z ryby potrafią zrobić wszystko. Ciekawe dlaczego nie wymyśli fiskepączków. Pączki mają, ale mrożone. Bałam się kupić :( W mrożonkach, podobnie jak Anglicy wiodą prym. Potrafią zamrozić wszystko.
Widziałam w TV jak robią ciasta na Walentynki. Zniechęcili mnie na zawsze.
Boję się pomyśleć, czego jeszcze nie poznałam.
Norwegowie postawili na produkcję krajową. Nie ma tu zbyt wielu towarów spożywczych obcego pochodzenia. Ja znalazłam Uncle Bens, Dolmio, Fantazja (jogurty) i Philadelpfia (serek). Wszystko mają, ale własnej produkcji i marki: słodycze, ciastka, sosy, ciasta w proszku, czekoladę do smarowania, dżemy, chipsy, jogurty, masła, margaryny, kawę, płatki kukurydziane, soki, piwo, napoje (ale cola jest - mój mąż się cieszy:) itd. Sądząc po tym jak to smakuje - mają niewielkie wymagania kulinarne.
Zapomniałabym dodać do udziwnień kuchni "brunost" - brązowy ser. Robi się go z serwatki i wygląda jak zółty ser (taka konsystencja), ale jest oczywiście brązowy i słodki. Mnie nie smakuje, ale innym bardzo. To dziwne, bo ja generalnie kocham słodkie rzeczy.
Nie mają twarogu, pewnie nie wiedzą ze z twarogu można zrobić pyszne leniwe! Ciekawe czy da się je zamrozić, pewnie nie i dlatego nie mają twarogu.
Dziś Walentynki a ja o jedzeniu, ale od śniadania do łózka moje Walentynki się zaczęły. Kocham Cię mój męzu.
Tęsknię za polską kuchnią!

sobota, 13 lutego 2010

Pierwsze dni w Norwegii

Dziś moje urodziny. Nawet Panie w bibliotece złożyły mi życzenia. Milusio. Tylko te cyfry... 34, hmmm...
Ładny dzień, piękny, powiedziałabym - jak na Bergen. Słoneczko, mało wiatru. Od 6 tygodni deszcz padał tylko raz. I to wcale nie jest dobra wiadomość. Dlaczego? Bergen to najbardziej deszczowe miasto w Europie. Więc jak tak dalej nie będzie padać, a 250 dni deszczowych musi tu być, to kiedy one będą? Wiosną, latem i jesienią. Nie myślałam, że kiedyś będę wyczekiwała aż lunie z nieba. Bo która kobieta lubi deszcz? Zwłaszcza jak się od niego kręcą włosy i to zupełnie nie w tą stronę co trzeba!
Konieczny zakup - kalosze i kurtka przeciwdeszczowa.
Podróż do tego pięknego kraju niestety przeżyliśmy z przygodami i to naprawdę wieloma. Prom się zepsuł, tak po prostu. Zdążyliśmy spakować auto, mieliśmy zaraz wsiadać i ruszać w drogę, a tu taka wiadomość. Jeździliśmy 3 dni ze spakowanym po dach autem czekając na wieści, kiedy następny prom wyruszy. Prom był do Kristiansand, a nie Bergen. Niby nic takiego, z Kristiansand do Mongstad (tam pracuję - na północ od Bergen) jest jakieś 500 km. Hmmm... Polskę, Niemcy i Danię (około 1150 km) przejechaliśmy w 9 godzin z przystankami, a 500 km w Norwegii przez 10 godzin. Masakra. Po pierwsze byliśmy niewyspani, bo prom był bez kabin sypialnych, po drugie - tyle godzin w podróży, a po trzecie - ja od wolnej jazdy zasypiam, mój mąż też. Dotarłam do pracy nieprzytomna. Nie pamiętam co do mnie mówili, co czytałam, z kim rozmawiałam. Nie pamiętam tego dnia. Mój mąż pewnie też nie. 40-kilka godzin bez snu. To już nie na moje lata. Odespałam to dopiero w weekend. Pamiętam tylko kawę, choć jak mnie nią pierwszy raz poczęstowano to myślałam, że chcą mnie otruć, A oni piją to świństwo (bo to nie kawa napewno) dzbankami. I żyją. Moze to taki ospały naród, że potrzebuje kofeinowego wstrząsuu co rano? W każdym razie serducha muszą mieć mocne.
Jak już odespałam to zaczęłam obserowować ten piękny kraj, a przede wszystkim jego mieszkańców. Jak większość, miałam zupełnie inny obraz w głowie. Konfrontacja z rzeczywistością nie zawsze wychodzi na plus. Zawsze słyszalam, że żaden Norweg nie będzie jechał szybciej niż dozwolona prędkość. Kłamstwo. Prawie nikt nie jeździ tyle ile wskazują znaki, co najmniej o 10 km każdy przekracza prędkość. To takie minimum. Może to nie dużo, ale całą pewnością nie przepisowo. Oczywiście przy fotoradarach zwalniają. Bo zapłacić tu mandat to prawdziwy ból, oczywiście jeśli na mandacie się skończy. Co różni Norwegów od Polaków? Kultura jazdy. Ustępują miejsca, wpuszczają auta przed siebie, trąbienie to prawdziwa rzadkość. Jak ktoś ma ochotę jechać wolniej, np. przepisowo :) to ustępuje miejsca tym, którzy chcą jechać szybciej. Jak? Na drogach co jakiś czas są do tego specjalne miejsca. Aż miło się jeździ. Kiedy pytałam mojego męża w Polsce dlaczego tak szybko jeżdzi, to mówił, że każdy kierowca to jego wróg i on z nimi walczy. Cieszę się, że w Norwegii wszyscy kierowcy stali się jego przyjaciółmi :) Oprócz kierowców ciężarówek, którzy prawie każdego dnia są na rondzie przed nami :( W górzystym terenie trudno ich wyprzedzić.
Norwegia uspokaja. Norwegowie chyba nie wiedzą co to stres w pracy? Każdy ma swój rytm. Kiedy zdawałam egzamin bhp to wszędzie w materiałach przewijało się takie zdanie, że jak nie jesteś pewien, to zatrzymaj się i pomyśl, zapytaj. Im dłużej tu jestem to myślę, że to zdanie oddaje świetnie ich filozofię życiową.